Wakacyjny followup, czyli podsumowanie.

Wakacje dobiegają końca. I co? I nic! No może nie do końca… za kilka dni zwalą się na mnie obowiązki w postaci DALR, albo DALK nie mówiąc już o DANI (tfu!). Najważniejsze, że udało mi się zaliczyć praktyki. I mam już ten problem z głowy. Odpracowałem 3 tygodnie w firmie zajmującej się Webdevelopmentem. Jestem wdzięczny Karinie za to, że udało jej się to zorganizować. Szczególnie, że wcześniej obdzwoniłem ~30 firm i dostałem nawet oferty pracy, ale nie praktyk.
A co z Capoeira? No nie dużo 😛
Plan wyjazdu do Austrii się nie powiódł – brak samochodu. Potem był wypad do Bydgoszczy, a za tydzień wybieram się na Podlasie do Białegostoku (pamiętać o akcencie!). Myślę, też poważnie nad wyjazdem/wylotem do Belgii za 3 tygodnie, ale coraz bardziej względy finansowe się odzywają i chyba pomysł polegnie :(… szkoda.
W Poznaniu w końcu rozpoczęły się treningi, ale nie wiem czy to sprawa remontu w szkole (na razie ćwiczymy na korytarzu, bo sala jest remontowana – termin zakończenia prac to połowa października), czy też negatywnego podejścia ludzi, ale na treningach jest tylko garstka chętnych ludzi. Ktoś powiedizałby praca/szkoła/obowiązki/zdrowie (niepotrzebne skreślić) przeszkadza mi w chodzeniu na treningi, ale nawet jak już ludzie się zjawią i się okazuje, że Verdugo jest chory i ktoś ma poprowadzić trening w zastępstwie to się ludzie zmywają i uciekają i z 12 obecynch zostaje 6 może 7 osób. Coś mi tu nie gra…
Pozostaje ‘samociśnięcie’, czyli dawanie z siebie 120%. Niestety jest to trudne, gdy sporo osób w koło ma lekceważące podejście do treningu. Nie chodzi mi tu o to, że ciągle gadają, albo rzucają dowcipami (sam to robię, więc nie mogę tego zarzucać 😛 ), ale o to, że:

  • zamiast ćwiczyć stoją,
  • zamiast ćwiczyć kombinują jak tu nie ćwiczyć,
  • zamiast ćwiczyć odpoczywają.

Po prostu nie rozumiem idei chodzenia na trening WYŁĄCZNIE w celach towarzyskich. Przecież po to się coś _trenuje_, żeby rozwijać swój umysł i ciało. A trening to nic innego jak przekraczanie kolejnych granic: wytrzymałości, siły, stresu, czy też bólu. A nie poddawanie się przy pierwszych oznakach słabości. Gdyby człowiek poddawał się zawsze przy pierwszym bólu to raczej nie wyszedł by z łóżka…
Dość!

Zmiana tematu. W Bydgoszczy odbyły się warsztaty z Professor Zinho. Tak! Z profesorem! Drobna zmiana, a jednak jest troche inaczej. Niewiele a jednak. Jak to bywa na warsztatach w Bdg zawszę muszę zrobić sobie jakąś krzywdę: 2 lata temu spalona skóra na wierzchu stopy, rok temu urwany paznokieć. Więc stłukłem sobie lewą stopę. Na szczęscie dwa dni relaksu (czytaj “bez kopania martelo”) i już można jechać dalej. Do Białegostoku.
Jestem pozytywnie nastawiony na wyjazd do ‘białego’, bo jeszcze nigdy nie udało mi się tam dotrzeć, a wiem, że są tam bardzo mili ludzie. Poza tym szykują się małe warsztaty, a ja lubię kameralne wyjazdy 😛
Szkoda, że ta Belgia raczej nie wypali, no ale nie można mieć wszystkiego. Przynajmniej zaoszczędze trochę pieniędzy na listopad, kiedy to szykują się ósme urodziny ABADA Polonia. Tym razem warsztaty u Furao, więc będzie sie działo (przez cztery, albo więcej dni!).
No nic pora wrócić do rzeczywistości i spojrzeć za okno, gdzie wiatr przenosi liścię z drzew na chodniki, a chmury odbierają ostatnie promyki (jeszcze) letniego słońca.


Posted

in

by