Ostatnią wyprawą w góry było wyjście na Kopę Kondracką połączone z odwiedzeniem Kasprowego Wierchu. I tak jak zawsze miałem pecha, gdy odwiedziałem ten drugi szczyt, tak i tym razem nie było fajnie. Chyba zawsze jak jestem na Kasprowym to zmuszony jestem oglądać mgłę… i to gęstą. 🙂
Wycieczka numer V – Kopa Kondracka we mgle.
Zaczęliśmy (tradycyjnie) z Kuźnic i od razu było widać, że pogoda nie dopisuje – do kolejki na Kasprowy ustawiło się raptem kilkanaście osób, a nie jak zwykle kilkaset! Idąc wzdłuż wyciągu minęliśmy stację na PKL na Myślenickiej Turni i po około 2 godzinach byliśmy na Kasprowym. Czas całkiem niezły, a trasa ciekawa, szczególnie gdy weźmie się pod uwagę, że (zazwyczaj) czas oczekiwania w kolejce na kolejkę to około 3-4 godzin 🙂
Wchodząc na szczyt doznaliśmy pierwszego efektu Wow! – podobnego do tego z Rumunii i wyprawy na Mt. Caraiman. Po drugiej stronie grani świeciło mocne słońce, a widok słowackiej Doliny Cichej zapierał dech w piersi – tam jest pięknie! Widać, tego dnia turyści słowaccy wygrali w konkursie na lepszą pogodę. Zeszliśmy do pizzerii…. to znaczy do schroniska na Kasprowym, gdzie wypiliśmy herbatę i zjedliśmy śniadanie. Kolejnym etapem była przełęcz Pod Kopą Kondracką (początek Czerwonych Wierchów), więc wyruszyliśmy w stronę Suchych i Goryczkowych Czubów. Było dość zimno, tak zimno że nawet szron zaczął się osadzać na moich brwiach, ale nie wystraszyło to kilku “hardkorowych” turystów. Co prawda jedna pani narzekała na to, że jej zimno i nie zwróciłbym na nią uwagi, gdyby nie to, że miała na sobie… klapki japonki. 🙂 Jakieś 10 minut od Kasprowego zrobiło się już cicho i pusto i tylko czasami (raz na 15 minut) mijaliśmy jakiś turystów.
Szlak wiedzie na zmianę po polskiej i słowackiej stronie grani co prowadzi do pewnych kuriozalnych sytuacji. Po pierwsze co chwilę moja komórka traciła zasięg polskiej sieci telefonicznej i przełączała mnie na roaming słowacki (absolutna cisza w górach, zero ludzi i dzwonek SMSa przechodzący przez mgłę!), by już za chwilę przypomnieć mi że jestem w Polsce. Do tego mój sprytny operator wykrył, że chyba jestem na wakacjach i zaproponował mi tanie ubezpieczenie przez kilku SMSów :P.
Po drugie w Polsce panowało mgła, natomiast na Słowacji letnia pogoda, dlatego na zmianę było nam gorąco i zimno – ot! taka natura gór.
Po drodze Ola zauważyła jeden z najpiękniejszych fenomenów obserwowalnych w górach – Widmo Brockenu. Jest to bardzo rzadki widok i szczerze mówiąc nie wiem czy znam jeszcze kogoś kto je kiedykolwiek zaobserwował. Na przykład moja Mama zwiedzając Tatry wzdłuż/wszerz i w poprzek nigdy nie spotkała tego zjawiska. Ponadto fakt, że je zauważyliśmy zmusza nas do kolejnych wypraw w góry (patrz polskie przesądy o tym zjawisku na Wikipedii). 🙂
Po dotarciu do przełęczy pod Kopą Kondracką prawie natychmiast “zaatakowaliśmy” szczyt i wspięliśmy się na górę, następnie zeszliśmy do przełęczy Kondrackiej (tuż pod Giewontem) po szlaku nazywanym czasami “maszyną do szycia” ze względu na swój zygzakowaty kształt. W trakcie zejścia parokrotnie zjeżdżaliśmy i ślizgaliśmy się po kamieniach. Ze względu na kiepską widoczność zrezygnowaliśmy z wejścia na Giewont i zeszliśmy do schroniska na Hali Kondratowej, gdzie napiliśmy się herbaty. Dalej prosto, po prawie płaskim terenie do Kuźnic.
Cała trasa zajęła nam 6h40m i miała długość około 19.5km. Deniwelacja wyniosła około 1300 metrów. Droga pomimo pogody była dla mnie bardzo satysfakcjonująca. Szczególnie miło wspominam to, że szlaki były puste i przypominały mi się “stare” czasy, gdy mijając kogoś na szlaku naprawdę było przyjemnie powiedzieć mu “cześć” lub “dzień dobry”. 🙂
Tak zakończyły się nasze “Tatrzańskie Podboje” w roku 2012. W przyszłym roku też chciałbym pojechać tam i pójść w bardziej ambitne miejsca. Wejść na parę szczytów na przykład Kościelec lub Świnicę. No i zrobić jeszcze kilka zdjęć.
Mam nadzieję, że podobały się Wam krótkie historie i zdjęcia z wyjazdu. 🙂 Ja miałem dużo zabawy je robiąc, a teraz gdy na nie patrzę miło wspominam wyjazd do “komercyjnego” Zakopanego. 🙂