Taki grobowy nastrój.

Wiem, że dzień 1 Listopada wszystkim kojarzy się z zadumą, grobami i spotkaniami przy kawie z rodziną. A przecież to jest wesołe święto w końcu obchodzimy dzień “Wszystkich Świętych”, zaduma nadchodzi jutro wraz z Zaduszkami!

Jednak tradycją jest odwiedzanie gróbów dziś, więc i Ja (wraz z Mamą) wybrałem się na Miłostowo. Mam wrażenie, że z roku na rok komunikacja działa coraz lepiej i cała ‘eskapada’ zajmuje nam coraz mniej czasu, a może to ja się starzeje i nie widzę upływu minut? To, że jestem starszy nie oznacza jednak, że mądrzejszy, więc więcej czasu spędzam słuchając, patrząc i obserwując ludzi.
Wiedząc, że na Miłostowie będzie tłok MPK Poznań wypuściło na trasę dodatkowe autobusy, które co 5 minut odjeżdzają załadowane po brzegi ze Śródki. Nie ma tam ścisku jak w “91” o siódmej rano, ale miejsca siedzące są zajęte. Jednak zawsze znajdzie się ktoś kto ślepo wierzy, że “pojedziemy następnym, tu są tłumy”. No nic widać, mało podróżował autobusami 🙂 Jednak taki przypadke można zrzucić na brak doświadczenia, ale to co dzieje się w środku po prostu zasługuję na opis dłuższy niż dwa słowa.

Wszyscy są w autobusie? Jeszcze pani z pieskiem przeciska się do okna, rozpychając się łokciami. I choć z pieska uroczy jamnik długowłosy, to nie za bardzo mnie interesuje jak pachnie. W końcu! Drzwi się zamykają i autobus z minutowym opóźnieniem odjeżdża z przystanku. Oczywiście za nim biegnie tłum ludzi, którzy nie zdążyli. Oczywiście jest to wina kierowcy, że punktualnie odjechał z przystanku. Wiadomo od dawna, że jak autobus się spóźnia to jest wina kierowcy, że punktualnie z przystanków nie odjeżdża, w żadnym przypadku pasażera, który ładuję się do autobusu przez trzy dni, tylko po to, aby potem nie móc się zdecydować gdzie siąść, albo co gorzej, gdzie stanąć! No bo po co wsiąść środkowymi drzwiami i stanąć w miejscu przeznaczonym dla wózków inwalidzkich, ale wsiadanie przez tylny pomost i przeciskanie się pomiędzy siedzeniami do przodu, bo “tam jest miejsce koło kierowcy!” zadziwia mnie do dziś. O! Jeszcze pani trzyma w rękach konstrukcje przypominająca mi czasy harcerskie i budowanie bramy do obozu, czyli kupa belek niechlujnie połączona kilkoma gwoździami, sznurkiem i drutem. Jedyne co zdradza przeznaczenie tego obiektu jest mały znicz umieszczony w środku. Jednak dla mnie nadal pozostanie to przenośnym ogniskiem, albo jakąś pułapką a’la późny Wietkong, może wczesny Sajgon. Tyle? Nie! Pani grzecznie depcząc wszystkich przeciska się do przodu i torując sobie drogę kwiatami i parasolką, której nazwa się zgadza, bo na niebie wyłącznie słońce i latające liście na wietrze, dociera do Kabiny kierowcy. Jako, że jesteśmy już za rondem Śródka, to autobus zatrzymuje się na przystanku i wsiada do niego kolejna porcja pasażerów. Autobus chyba był zdjęty z linii podmiejskich, bo na I drzwiach jest napis wejście, a zaraz obok planu jazdy na ścianie wisi napis: “Przechodzić na tył”. Więc co robią pasażerowie? Posłusznie wsiadają pierwszymi drzwiami, choć przy drugich świeci pustka i przeciskają się na koniec. Nasza bohaterka stara się utrzymać przy kierowcy, ale zostaje przezwyciężona. W strachu przed utratą kwiatków i parasolki wycofuję się w stronę silniki uderzając torebką wszystkich, którzy stoją jej na drodze. W końcu dociera na środkowy pomost, kierowca zamyka drzwi, a autobus rusza. Oczywiście pani nie pomyślała, że trzymanie się jedną ręką obiektu Wietkong ’72, a drugą parasolki nie pomoże jej utrzymać równowagi. Przynajmniej nie w autobusie, parasolka mogła by okazać się pomocną, gdyby kobieta była linoskoczkiem. Więc zgodnie z zasadą zachowania pędu jej ciało przybiera na masie i wraz z kwadratem szybkości autobusu uderza w pasażera stojącego z nią. Ten chłopak na szczęście ma ręce ze stali i jest w stanie trzymać się jędną ręką poręczy, a drugą komórki przez którą rozmawia. Jego siła widoczna była wtedy, gdy nastąpił “impakt” jedyne co z niego wyszło to fuknięcie, że w pogardzie ma takie błahe problemy. Choć potem czytając warg miałem wrażenie, że coś jeszcze mówi, ale to chyba do telefonu. Pewnie jest rolnikiem bo wyłapałem słowo “Kura”, albo podobne… Tak czy siak, gdy autobus już był blisko wiaduktu na Zawadach to pani przypomniała sobie, że wypadało by skasować bilet, więc przekłada parasol do lewej ręki, a żeby mieć miejsce w prawej to kwiaty szybko przerzuca do lewej. Więc potem próbuje w drugą stronę, ale znów dochodzi do konfliktu, a ciało rzuca wyjątek “Exception.ZaMałoRąk”. W końcu udaje jej się wygospodarować jedną ręke wolną i powoli sięga do torebki (co jest trudne w ścisku), wtedy zorientowała się, że aby otworzyć torebkę potrzebuje dwóch rąk (wtedy do mózgu dochodzi wyjąegk “Excpetion.WTF”). Dalsze 5 sekund pozostawię bez komentarza, bo nadal nie wiem co i jak się stało, a wyczyn akrobatyczny przekracza wszelkie moje pojmowanie. W efekcie w prawej ręce były kwiaty i parasolka i Wietkong’72 i torebka, a w lewej bilet! Teraz tylko sięgnąć kasownika. Ręka pomiędzy ludźmi podąża w stronę żółtej skrzynki na słupku, ale nie sięga! Za brakło odrobiny, tak na oko to z dwóch metrów, a z miarką dokładnie to 170 cm. Więc pani szturcha pana stojącego przed nią i prosi o skasowanie biletu. Wtedy pasażerowie okazują się strasznie pomocni, bo bilet zostaje przekazany z największym namaszczeniem, jakby to był list żelazny do samego króla. Nikt nie wierzy w to, że jest to taki ważny list, więc bilet podróżuje po całym autobusie. Przez chwilę, go trzymał chyba nawet kierowca oraz policjant kierujący ruchem, który stał na skrzyżowaniu (naprawdę! stał tam policjant!). Jak tylko wszyscy usłyszeli charakterystyczne “Ping” to bilet podobną trasą wrócił od maszyny “robiącej ping” do właścicielki. Wtedy do gry wkracza pani z pieskiem, która nagle przypomina sobie, że mieszka przy drugim przystanku i chce wysiąść, więc z pieskiem przeciska się przez autobus do wyjścia, oskarżając wszystkich o utrudnianie jej podróży, bo ona musi tu wysiąść. Wiadomo, że w geście integracji wsiadł jako ostatnia i chcąc się przedstawić wszystkim przeciskała się do okna, aby zaraz potem w geście pożegnania przeciskać się z powrotem do drzwi. W końcu drzwi się zamknęły i autobus ruszył w dalszą podróż w miarę spokojnie.

Nasłuchałem się o tym jakie znicze są w tym roku modne i jakie sztuczne kwiaty najdłużej stoją i że nie trzeba ich często po(d)lewać. Oraz czyja córka jakiego złapała chłopaka i za jaką chorobę wyjdzie. Czasami ktoś spanikuje, bo zgubił bilet i nie może się po niego schylić. Inny ktoś musi odebrać telefon komórkowy, ale chyba ma słaby zasięg, bo decyduje się jednak komunikować z drugą stroną miasta krzycząc, w końcu to taniej niż płacić za minutę. Nagle w autobusie zapadła cisza, na horyzoncie, który chyba tylko kierowca widział w całości, pojawiły się znajome kontury tunelu na Miłostowie (wejście od strony Gnieźnieńskiej). Wszyscy już gotowi w blokach startowych, bo przecież za 8 godzin zamykają cmentarz i trzeba zdążyć obskoczyć wszystkie ciotki, wujki, babki i przyjaciółki. Jednak, żeby nie było tak łatwo z drugiej strony czają się Ci chcą wsiąść do autobusu i wrócić na Śródke. Kierowca podjeżdza i chyba z lekkim uśmiechem, patrząc w lusterko otwiera drzwi. Najbliższe dwie minuty wyglądają jak żywo wyjęte z męczu futbolu amerykańskiego. Jakieś tajemne krzyki, przepychanki i ataki z zaskocznia tylko po to, aby dostać się na cmentarz, albo zająć lepsze miejsce, przy oknie. W końcu podróż trwa całe 10 minut, więc można się będzie jeszcze zdrzemnąć.

W końcu udaje mi się wydostać z autobusu i dojść do bramy cmentarza. Dzięki bogu nie były to godziny szczytu, boję się zapytać i nawet pomyśleć jaki horror tam musi być…


Posted

in

by

Tags: