Curso Teórico e Prático da Arte Capoeira – Wrocław.

Na każdym spotkaniu jest ktoś kto musi zacząć. Tak samo po każdych warsztatach muszę napisać notkę na blogu.
I co tu pisać? Grubo? Dobrze? OK? Super? Wspaniale? Ciężko?

Żadne z tych słów nie opisuje w pełni tego co się działo na warsztatach z Mestre Cobrą, które odbyły się we Wrocławiu.
Zaczeło się nieprzyjemnie od stania przez godzinę na przystanku autobusowym. Jednak myśl o treningu z Cobrą grzała nas twardo, więc bez większych strat dotarliśmy na salę. Piszę większych, bo nie liczę: dwóch złotych, które połknął biletomat, pogawędki z kontrolerem biletów (na szczęście już po służbie) i chyba mokrym śpiworem Sardinhi. 🙂

Jednak, gdy dotarliśmy na miejsce okazało, się że nie tylko w Polsce jest panika i chaos wywołany nagłym opadem śniegu (śnieg? w zimie?) i Mestre jadący z Monachium spóźni się. Na miejscu byli “tylko”: professor Zinho i graduados: Manjerico, Batuque, Coqinho, Branca de Neve, Ete, Fogo, Pato, Cegonha. Więc zrobiliśmy roda. Do 22-giej dołączyła do nas Instrutora Esmeralda. Gdy już padaliśmy na twarz w drzwiach salki pojawiła się jakaś osoba w grubej czapce i kurtce. Niepozornie podszedł do bateria i wszystko ucichło. W końcu, o godzinie 23.00 przyjecał Mestre Cobra. Gdy już emocje opadły – rozejrzeliśmy się kto przyjechał z nim. No i choć szczęka już leżała na ziemi, to jeszcze spadła do piwnicy, bo oprócz spodziewanego professora Pretâo (z Monachium, który to odbierał Mestre z lotniska) na salę weszli inni goście: Juma, Jabuti i Britta. No po prostu – ogień! Niestety trening piątkowy został odwołany, ale Mestre obiecał, że nadrobimy to w sobotę.

Sobota zaczęła się normalnie. No może poza tym, że mało się nie utopiłem myjąc zęby, gdy z szatni nagle wyszedł instrutor Valdo, gość którego podziwiam od zeszłorocznych Jogos Europeus. Trening zaczął się z lekkim poślizgiem, bo na drodze z hotelu były olbrzymie korki, ale to było jedynie opóźnienie w treningach. A jakie były treningi? Ciężki! Po pierwszym mało co mi nogi nie odpadły, drugi mnie pokonał i zdechłem po 90 minutach, ale na trzeci wszedłem z pełną energią! Niedzielny trening choć bardziej statyczny, też był ciężki, w efekcie skończyłem z lekko podbitym okiem 🙂

Mestre zadziwił mnie tym, że zawsze był punktualny – rzadkość wśród Brazylijczyków 🙂 I jak trening miał być o 10.00 to o 10.01 zaczynała się rozgrzewka nawet, jeśli przyzwyczajeni do spóźnień Polacy, nie pojawili się na sali. Dlatego parokrotnie zaczynaliśmy rozgrzewkę w 10-15 osób.

Minusem takiej ‘kadry’ jest to, że ciężko dopchać się do roda.

Pomimo tego, warto było jechać! Warto było tam być! Teraz trzeba przeczekać do Jogos Europeus, albo wcześniej do marca (Göteborg).
Oto kilka zdjęć z ludźmi co tam byli:


Posted

in

by

Comments

Leave a Reply